Kiedy wiosną zeszłego roku kupiliśmy z mężem nowe rowery - przepadłam całkowicie. Zaczęło się niecierpliwe wyczekiwanie bezdeszczowych dni, by wybrać się na kolejny rajd. A kiedy niebo nie chciało się ulitować, a mnie rozpierała energia, zaczęłam eksperymentować w domu z różnymi programami treningowymi. Waga szybko spadała, a kondycja niesamowicie się poprawiała - taki efekty, widoczne w zasadzie na pierwszy rzut oka, motywowały do dalszych ćwiczeń. Chciało mi się więcej, częściej i mocniej, więc kiedy butelki z wodą przestały ciążyć, kupiłam pierwsze hantle. A później orbitreka, bo przecież zbliża się jesień i fajnie byłoby móc pobiegać podczas oglądania ciekawego filmu. Spróbowałam też biegania i pomimo tego, że w szkole nienawidziłam tej dyscypliny i zawsze za długie dystanse dostawałam najgorsze stopnie w klasie, teraz dałam się wkręcić!
Niestety, kiedy we wrześniu zmieniłam pracę, przez co wracałam do domu później niż zwykle, poziom motywacji zaczął spadać. Zapadający popołudniu zmrok zniechęcił mnie do biegania (w mojej okolicy nie ma oświetlonych ścieżek), a coraz niższa temperatura na dworze kusiła, by pozostać pod kocem z dobrą książką w ręce. Moje treningi stawały się coraz mniej regularne. Im dłuższe były przerwy, tym trudniej było mi wrócić na dobrą drogę i znów poczuć to buzowanie endorfin we krwi...
Dlatego zastanawiając się nad noworocznymi postanowieniami, po prostu musiałam na listę wciągnąć sport! Wierzę, że publiczna deklaracja sprawi, że uda mi się odeprzeć każdą pokusę. :-) A w chwilach wyjątkowych słabości zajrzę tutaj, żeby przypomnieć sobie, jak wiele zyskałam dzięki aktywności fizycznej, zarówno w aspekcie psychicznym, jak i zdrowotnym. Nie ukrywam, że to, co dzieje się w mojej głowie po skończonym treningu, jest dla mnie najcenniejszym doświadczeniem. Mówię o poczuciu mocy i samokontroli, które nie opuszcza mnie przez wiele godzin! Życzę sobie, abym mogła odczuwać tę siłę każdego dnia! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję i zapraszam ponownie!