Styczeń był miesiącem niesamowicie wypełnionym filmowymi doznaniami, więc trudno było mi wybrać trzy tytuły, które staną na styczniowym podium. Niemożliwym jest także ujednolicenie kryteriów, według których miałabym dokonywać takiej selekcji, ponieważ oglądam różne gatunki, a nie wszystkie można oceniać pod tym samym kątem. Starałam się jednak przeanalizować emocje, które towarzyszyły mi po zakończonym seansie - and the winners are...
Billy Elliot (reż. Stephen Daldry, 2000) – jest to film, po obejrzeniu którego chcesz
wstać i zacząć żyć. To film o spełnianiu marzeń, o pokonywaniu swoich słabości
i walce z przeszkodami zewnętrznymi. Kiedy wyświetlają się napisy końcowe,
myślisz sobie: cholera, ja też chcę zrobić coś ze swoim życiem! Bardzo
inspirujący film, który zajmuje czołowe miejsce na liście moich motywatorów.
Hobbit: Pustkowie Smauga (reż. Peter Jackson, 2013) – to nie jest pozycja dla każdego, klimaty fantasy po
prostu trzeba lubić. Jednak to, co uznałam za najważniejsze po obejrzeniu tego
filmu, to zachwyt na wspaniałymi efektami specjalnymi! Pojawiła się w moich
myślach refleksja, że współczesna grafika komputerowa jest już tak doskonała,
że z trudnością odróżniam realnych aktorów od animacji.
Ona (reż. Spike Jonze, 2013) – tegoroczna nominacja do Oscara. W tym filmie nie forma
była dla mnie istotna, ale treść. Rzecz dotyczy inteligentnych systemów
operacyjnych, będących wirtualnymi asystentami osobistymi. Główny bohater po
rozstaniu z żoną nawiązuje romans ze swoim asystentem „Samantha”. To trudny
temat – niebezpieczeństwa komputeryzacji i wirtualizacji życia, także życia
emocjonalnego.
Hobbit genialny! Efekty specjalne, piękne scenerie... Pierwsza część mi się trochę dłużyła, ale ta bardzo mi się podobała.:)
OdpowiedzUsuń